czwartek, 11 października 2007

Kosmiczna przygoda pluszowego pieska

Był sobie raz mały, pluszowy piesek. Mieszkał z chłopcem. Lubił bawić się w różne zabawy w dziecięcym pokoju, ale oprócz tego wieczorami patrzył na gwiazdy i marzył, żeby je bliżej poznać. Patrzył w niebo, zastanawiał się skąd na niebie jest tyle gwiazd, dlaczego jedne świecą jaśniej, a inne słabiej, dlaczego gwiazdy znikają nad ranem. Miał dużo okazji do obserwacji, bo chłopiec często przed snem stawiał go na okiennym parapecie. Oczywiście pod warunkiem, że nie brał go ze sobą do łóżka.
Piesek patrzył w gwiazdy i marzył, żeby znaleźć się blisko nich. Wiedział też dobrze, że jego chłopiec również marzy o podróży między gwiazdami.

Aż którejś chłodnej, gwieździstej nocy zobaczył zbliżające się do okna światełko. Noc ta była wyjątkowo niespokojna, chłopiec wiercił się i kręcił w łóżku od dłuższego czasu, bo na niebie świecił ogromny księżyc w pełni. Kiedy światło zbliżyło się do ich parapetu, piesek poczuł za sobą ruch. Zrozumiał, że chłopiec również nie spał. Obaj czuli zbliżającą się przygodę.

Po chwili do okna zbliżył się kosmiczny statek, migający milionem świateł. Okno otwarło się, a głos ze środka statku powiedział, aby spakowali kilka rzeczy potrzebnych w podróży i weszli do środka. Ponieważ obaj od dawna interesowali się podróżami w kosmos, wiedzieli od razu, że nie mogą wiele wziąć, aby niepotrzebnie nie obciążać statku. Bo przecież w kosmicznych statkach bardzo ważna jest masa. Im cięższy statek, tym więcej paliwa musi zużyć, aby wydostać się poza orbitę Ziemi. Zabrali więc tylko to, co najważniejsze: kilka ciepłych ubrań i trochę jedzenia. Potem weszli do środka, ale chłopiec zawrócił jeszcze i po chwili przyniósł zjeżdzalnię dla samochodów i jeden malutki samochodzik. Wiedzieli, że w czasie podróży będą się trochę nudzić, a bardzo lubili spuszczać samochodziki po zjeżdżalni. Uwielbiali obaj, kiedy samochód rozpędzał się na torze i leciał daleko ze skoczni. Chłopiec postanowił, że będą się tak samo bawić w kosmosie.

Zatem spakowali rzeczy i wyruszyli. Wszyscy usiedli w fotelach, zapięli pasy i statek ruszył. Na początku start był niezbyt przyjemny, bo statek rozpędzał się bardzo szybko i potężna siła wciskała ich w fotele. Chłopiec, który bardzo wiele wiedział o kosmicznych zjawiskach, powiedział, że to przyspieszenie, które jest o wiele większe od ziemskiej grawitacji. Że tylko takie przyspieszenie pozwoli rakiecie oderwać się od ziemi i opuścić orbitę okołoziemską. Piesek był bardzo zdziwiony, bo nie mógł podnieść łapek, ani nawet uszu, które stały się bardzo ciężkie. Dużo cięższe niż normalnie. Chłopiec powiedział, że to przeciążenie, które przeciwstawia się grawitacji. Piesek popatrzył na niego pytającym wzrokiem. Chłopiec od razu zrozumiał. Kiedy tylko przeciążenie trochę spadło, wyjaśnił że grawitacja to siła, która przyciąga wszystko do Ziemi. To siła, dzięki której możemy chodzić i nie odlatujemy w górę. Możemy położyć talerz na stole, a kopnięta do góry piłka wraca z powrotem na ziemię. Piesek mniej więcej wiedział o co chodzi. Zrozumiał też, że musieli przezwyciężyć siłę grawitacji, aby oderwać się od ziemi, a nie wrócić jak piłka.

Po chwili poczuli, że przeciążenie zupełnie znikło. Poczuli się nawet zupełnie lekko, tak lekko, że kiedy rozpięli pasy, unieśli się w powietrzu i zaczęli latać po kabinie. "Tutaj nie ma już grawitacji", powiedział chłopiec. "Nie ma nas co przyciągać i nawet nie ma w którą stronę. Tutaj nie ma góry i dołu. Jesteśmy w kosmosie."

Podlecieli do okrągłego okna. "Gdzie chcesz teraz polecieć?", zapytał chłopiec. Piesek wskazał gwiazdkę, którą bardzo lubił, bo zawsze obserwował ją, jak świeciła jasno tuż po zachodzie słońca. Polecieli więc, a kiedy się do niej zbliżali, robiła się coraz większa i coraz bardziej czerwona. "To Wenus", powiedział chłopiec. "To nie jest gwiazda, ale planeta najbliższa słońca. Dlatego widzimy ją tylko w okolicy zachodu i wschodu słońca. A świeci dlatego, że promienie słoneczne odbijają się od jej powierzchni". Powiedział też, że Wenus jest sporo mniejsza od Ziemi, więc grawitacja jest tam mniejsza. Piesek nie bardzo mógł zrozumieć, jak to grawitacja może być mniejsza lub większa. Po chwili wylądowali na powierzchni Wenus. Nie wychodzili ze statku, bo na Wenus nie ma powietrza, którym mogliby oddychać ludzie i pluszowe pieski. Eksperyment przeprowadzili w statku. Chłopiec wyciągnął tor i samochodzik i spuścili autko razem po torze. Samochód jechał o wiele wolniej niż zwykle, ale mimo to skoczył znacznie dalej. Leciał wolno, ale przeleciał przez prawie całą kabinę. "Tak właśnie działa mniejsza grawitacja", powiedział chłopiec. Kiedy robili swój eksperyment, zaczęło się robić coraz jaśniej i coraz bardzo gorąco. "Wschodzi słońce, musimy lecieć", powiedział chłopiec. Wytłumaczył, że Wenus jest sporo bliżej od Słońca niż Ziemia, ze względu na małą grawitację ma też cieńszą atmosferę. Dlatego nagrzewa się i wychładza dużo szybciej i mocniej niż Ziemia. Stąd noce na Wenus są o wiele zimniejsze, a dni o wiele cieplejsze niż na Ziemi. W nocy panuje ogromny mróz, a w dzień upał jak w piecu. Dlatego też musieli odlecieć przed wschodem Słońca.

Tak więc jeszcze przed świtem polecieli dalej. Minęli Ziemię, potem małą czerwoną planetę, którą chłopiec nazwał Marsem. Powiedział, że na Marsie grawitacja również jest mniejsza niż na Ziemi, atmosfera także jest cieńsza, więc różnice temperatur również są tam duże. Ale polecieli dalej, bo chłopiec chciał pokazać pieskowi planetę o większej grawitacji. Zaczęli się zbliżać do pięknej ogromnej planety, całej w kolorowych smugach. Dookoła niej widać było piękne, szerokie rondo, wyglądające jak rondo od kapelusza. Dopiero kiedy byli już całkiem blisko, zobaczyli, że rondo nie jest jednolitą powierzchnią, ale pierścieniem wstęg złożonym z milionów latających blisko siebie mniejszych i większych kamieni i kawałków lodu. Chłopiec powiedział, że te kamienie krążą dookoła Saturna, bo utrzymuje je jego duża grawitacja, która nie pozwala im odlecieć. Jednocześnie są one na tyle daleko, że grawitacja nie może ich ściągnąć w stronę planety.

Po chwili wylądowali na powierzchni Saturna. Było to ciężkie zadanie, bo ich ciała, ręce, nogi, lapki i uszy były bardzo ciężkie. Prawie nie mogli ich podnieść. A lądowanie też było trudne, bo długo lecieli przez gęstą i grubą atmosferę. Chłopiec powiedział, że Saturn jest gazowym olbrzymem. Jest bardzo ciężki i bardzo wielki, a duża część jego masy jest w atmosferze. Nie podobało im się tam, więc szybko zrobili swój eksperyment z samochodzikiem, aby jak najszybciej wrócić do domu. Chłopiec rozłożył tor, spuścili auto, które bardzo szybko zjechało i prawie natychmiast spadło na podłogę. Nie było żadnego efektownego skoku jak na Wenus, nawet nie było zwykłego skoku, jak w czasie ich codziennych zabaw na Ziemi. "Tu jest duża grawitacja.", powiedział chłopiec. "Zmykamy, bo nam braknie paliwa. Musimy go bardzo dużo zużyć, żeby wystartować z Saturna i wydostać się z zasięgu działania jego grawitacji".

W końcu udało im się wyrwać i w powrotnej drodze obserwowali gwiazdy i zgadywali, które z nich są gwiazdami takimi jak Słońce, a które planetami, takimi jak Ziemia, Wenus, Mars, czy Saturn.

W końcu byli z powrotem w swoim pokoju. Chłopiec okrył się kołdrą, a piesek przytulił do okiennej szyby. Słońce zaczęło wstawać i robiło się cieplej. Piesek ucieszył się, że nie jest tak ciepło jak na Wenus.

Na drugi dzień długo bawlili się torem ze skaczącymi samochodzikami i cieszyli się, że skaczą one tam, gdzie powinny i zjeżdżają tak szybko jak trzeba. I wiedzieli już obaj, że to zasługa grawitacji.

poniedziałek, 17 września 2007

Bajka o misiu żeglarzu

Był sobie miś, mały pluszowy miś, który mieszkał w domu u pewnej dziewczynki. Bawił się z wieloma innymi zabawkami, ale jego niespełnionym marzeniem było aby zobaczyć wielkie jezioro i porzeglować po nim na łódce - żaglówce. Marzenie misia wzięło się stąd, że dziewczynka miała bardzo wiele zabawek, a między nimi miała łódkę, plastikową żaglówkę, którą brała ze sobą do każedj kąpieli. Żaglówkę tą puszczała w wannie. Ponieważ miś był prawdziwym pluszowym misiem, nie mógł wchodzić do żaglówki, bo by się zmoczył. Zatem dziewczynka sadzała go na półce w łazience, daleko od wanny i miś mógł jedynie patrzeć, jak w łódce pływają plastikowe lalki. I zazdrościł im trochę, bo lalki pływały w wannie tam i z powrotem. Zazdrościł i marzył, żeby kiedyś popłynąć prawdziwą łodzią po jeziorze.
Dziewczynka była jeszcze mała, ale szybko rosła. I kiedy miała już sześć lat, tata wrócił z pracy i powiedział: "Kochani, jedziemy na Mazury, będziemy żeglować. Wynająłem łódkę i jedziemy tam już za tydzień".
Miś usłyszał to i pomyślał, że to jego wielka szansa. Musiał zrobić coś, aby popłynąć tą łódką. Ale nie był pewien, czy na tą wyprawę dziewczynka go zabierze. Ponieważ nigdy nie pozwalała mu pływać w plastikowej łódce, więc może nie pozwoli mu płnąć prawdziwą łodzią.
Ale ponieważ był ukochanym misiem dziewczynki, na wszelki wypadek stał się wyjątkowo puszystym, przyjemnym przytulakiem i w ostatnie dni przed wyprawą zawsze zasypiali razem. Dziewczynka wprost nie mogła się rozstać ze swoim ukochanym misiem.
Kiedy już zbliżał się wyjazd, wszyscy byli coraz bardziej niecierpliwi. Rodzice zaczęli pakowanie. Pakowali różne rzeczy, jedne zwykłe, inne bardzo dziwne. Najdziwniejsze były duże pomarańczowe prostokąty z dziurkami. Ani dziewczynka, ani miś nie wiedzieli co to jest. Na szczęście tata szybko im wytłumaczył, że są to kapoki. Powiedział, że kapok jest bardzo ważny. Jest to taka kamizelka ratunkowa i wszystkie dzieci na łódce muszą go mieć na sobie zawsze, kiedy są na łódce. Dorośli muszą zakładać kapok wtedy, gdy wieje duży wiatr, a ci, którzy nie umieją pływać, także muszą mieć kapok na sobie cały czas. Powiedział że kapok pilnuje, żeby człowiek, który wpadnie do wody nie utopił się i utrzymuje go na powierzchni. Nauczył dziewczynkę zakładać kapok, wiązać linki z przodu i chodzić w nim.

Kiedy wszystko już było spakowane, tata zaczął szeptać do dziewczynki i z kieszeni wyciągnął malutki kapok. Dziewczynka podskoczyła z radości, chwyciła kapok i założyła go misiowi. Miś był bardzo zaskoczony, kiedy okazało się, że kapok idealnie na niego pasuje. Dziewczynka przytuliła misia w kapoku i powiedziała: "Misiu, jedziesz z nami i będziesz spał ze mną na łódce." Miś strasznie się ucieszył, bo już wiedział, że spełnia się jego największe marzenie. Wiedział też dobrze, że nie pojedzie w podróżnym bagażu, ale w foteliku z dziewczynką.
Jechali przez całą noc. Oboje śnili o białych żaglach, błękitnej wodzie, dzikich kaczkach i wszystkich rzeczach, o których przed wyjazdem opowiadał im tata.
Rano, kiedy dojechali na miejsce, zobaczyli, że wszystko, o czym słyszeli z opowieści, istnieje naprawdę. Białe żagle, ptaki, błękitna woda, wszystko było. A tata wskazał jedną z łódek i powiedział "To jest nasza łódka". Zarówno dziewczynce jak i misiowi wydała się ona najpiękniejsza z wszystkich. Miała długi biały kadłub, wysoki maszt, wystający z wody ster, małą kabinkę i mnóstwo sznurków. Tata powiedział, że są to linki, każda z nich ma swoją nazwę. Nazw tych jest tyle, że trudno jes pamiętać. "Prawy foka szot, rolowanie", i wiele innych nazw kołatało się misiowi w głowie. Rufa, dziób, reja....
Weszli na łódkę i tata wskazał długą poprzeczną belkę. Powiedział, że jest to bom. Bom jest bardzo ważny i trzeba na niego uważać. Do boma jest przyczepiony najważniejszy żagiel zwany grotem. Kiedy bom jest puszczony luźno, to może zrzucić nieuważnego żeglarza do wody. Dlatego zawsze przechodząc pod bomem, należy się schylić.
Tata pokazał dziewczynce specjalne uchwyty do lin, kazał jej przywiązywać do nich misia zawsze, kiedy będzie na pokładzie. Ona też miała się przywiązywać, gdy wiał silny wiatr. Tata pokazał im kilka węzłów, które bardzo się w tym celu przydały.

Nareszcie wszystko było spakowane pod pokładem łódki i mogli wypłynąć. Dziewczynka i miś założyli kapoki, rodzice chwycili za liny. Tata odwiązał łódkę od pomostu, mama chwyciła za ster. Tata wciągnął foka, który szybko złapał wiatr i łódka ruszyła. Potem wciągnęli grot, ciągnąc za wanty, żagle napełniły się wiatrem i odpłynęli.
Wiatr napełniał żagle, pływali w prawo, w lewo, bom gonił po pokładzie i dziewczynka z misiem zrozumieli ostrzeżenie taty. Było bardzo przyjemnie. Czasem obserwowali fale, pianę tworzoną przez łódkę, słuchali wiatru, który grał w wantach. Mama kręciła sterem, tata ciągnął za wanty i pływali sobie razem po jeziorze.
Kiedy zrobiło się spokojniej, tata przejął ster, skrócił żagle, a mama zeszła pod pokład. Dziewczynka z misiem także postanowili zejśc z mamą. Zobaczyli że pod pokładem znajduje się bardzo miła malutka kuchenka. Mama zapaliła gaz, postawiła garnki i zaczęła gotować obiad. Po chwili dookoła roznosił się przepyszny zapach obiadu. Kiedy był skończony, wynieśli go na pokład, tata spuścił żagle i zjedli razem.
Po obiedzie wrócili do żeglowania. Tym razem tata pozwolił dziewczynce trzymać ster. To całe sterowanie okazało się nie tak łatwe, jak się wydawało. Na początku łódka płynęła zupełnie nie w tą stronę, w którą powinna. Ale wkrótce dziewczynka zrozumiała o co chodzi i już wtedy pływali spokojnie. Łodka płynęła przed siebie szybko i zwinnie, zostawiając za soba białą smugę piany, a żagle łopotały na wietrze. Tata zaczął opowiadać o żaglach - o wielkim grocie, trójkątnym foku z przodu, wytłumaczył im do czego służą wanty.

Po południu, kiedy wiatr zaczął cichnąć, przybli do brzegu, zarzucili kotwicę i zeszli na ląd. Tata przywiązał łódkę do brzegu i razem z mamą wyciągnęli namiot. Powiedzieli, że mogą spać zarówno w namiocie jak i pod pokładem łódki, w zależności od tego co kto woli.
Rozpalili ognisko i zaczęli śpiewać piosenki, a kiedy zrobiło się chłodno, dziewczynka z misiem zaczęli ziewać, zeszli pod pokład. Mama przygotowała im śpiwór, i oboje zasnęli wtuleni w siebie. Miś szczęśliwy, że spełniło się jego żeglarskie marzenie, a dziewczynka bardzo zadowolona z nowego doświaczenia. I zasnęli mocno, aby wypocząć, obudzić się rano i przeżyć nową przygodę. Dobranoc!

środa, 12 września 2007

Bajka o drzwiach

Był sobie bardzo stary dom. W zasadzie nikt z jego mieszkańców nie wiedział czy jest to dom, czy pałac, czy może zamek. Był tak stary, że najstarsi mieszkańcy nie wiedzieli, kto go wybudował, kto był jego pierwszym właścicielem. Dom był wielki, miał mnóstwo pokoi. Małych, dużych i ogromnych. Mieszkało w nim też sporo ludzi. Rodzice, dwie siostry i służba. Dziewczynki uwielbiały bawić się w domu. Biegały po schodach, pokojach, kryły się pod łóżkami, na szafach. Z hukiem otwierały i zamykały drzwi, przebiegając z jednego pokoju do drugiego. Nie wiedziały, że ten stary, wielki dom ma w sobie mnóstwo tajemnic i zagadek. Wszystkie stare domy mają swoją duszę. Dusza ta zwykle ukrywa się i mieszka w najdziwniejszych miejscach domu. Dusza tego domu mieszkała w jednych z drzwi. Na pozór były to zwykłe drzwi, jedne z wielu w tym domu. Były ciężkie, drewniane, otwierały się i zamykały jak każde inne. Miały klamkę i zamek. Dało się je zatrzasnąć tak, aby nikt nie wszedł do pokoju. Wszyscy przechodzili przez te drzwi, otwierali, zamykali je i nie znali ich tajemnicy.
Dopiero wieczorem, kiedy wszyscy zasypiali w swych łóżkach, kiedy w domu robiło się pusto i cicho i tylko stary kot przechodził patrolując pokoje i sprawdzając czy wszyscy już śpią, drzwi ożywały. Kiedy tylko kot musnął je łapą, drzwi ożywały, wychodziły z framugi i zaczynały chodzić po domu. Taka była ich rola i odpowiedzialność. Musiały pilnować, aby wszystko było w porządku, aby wszytko było na swoich miejscach. Drzwi sprawdzały czy konie w stajniach śpią, czy powozy stoją na swoich miejscach, czy w fontannie płynie woda. Sprawdały czy wszystkie okna i drzwi wejściowe są dobrze pozamykane. Wejściowe drzwi wiedziały, kim są Drzwi, więc posłusznie otwierały się przed nimi, kiedy Drzwi szły na dziedziniec. I zamykały się dokładnie, kiedy te wracały do domu. Potem Drzwi szły przez cały dom i wszystkie jego pokoje, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Czy wszyscy śpią na swoich miejscach, czy światło jest zgaszone i czy nie palą się jakieś świece, które mogłyby spowodować pożar. A kiedy skończyły obchód, wracały na swoje miejsce do futryny. Wtedy w domu powoli robiło się jasno i wstawało słońce. A kiedy słońce wstało, wszyscy się budzili, nawet nie wiedziały o tym, co działo się w nocy.
A Drzwi przez cały dzień obserwowały domowe życie. Trochę zazdrościły dziewczynkom, że te mogą gonić i bawić się przez cały dzień. Trochę też złościło je to, że dziewczynki w ogóle nie zwracały uwagi na drzwi. Popychały je, trzaskały nimi, kopały. Każde uderzenie o framugę było bolesne. Drzwi próbowały dać znać o tym, że je to boli, jęczały i krzyczały. A wszyscy tylko mówili, że drzwi trzaskają i skrzypią. Nie wiedzieli o tym, że to krzyk uderzanych drzwi.
Drzwi obserwowały dom i myślały, że dobrze byłoby wyrwać się i pobawić z dziewczynkami. Powiedzieć im też przy okazji o tym, aby uważały na drzwi.
Którejś nocy, kiedy Drzwi przechodziły koło fontanny, z wody odezwał się do nich głos. "Kochane Drzwi. Widzę, że dobrze opiekujecie się tym domem. Znam też wasze marzenie, i mogę je spełnić. Za kilka dni, kiedy nadejdzie pełnia księżyca, zamienię was w dziewczynkę i będziecie mogły pobawić się z nimi przez dwa dni.
Drzwi nie mogły się doczekać. Każdej nocy obserwowały księżyc, patrzyły jak powiększa się on i zbliża do pełni. Jak robi się coraz bardziej okrągły.
Aż którejś nocy drzwi wyszły na dziedziniec i zobaczyły wielki, okrągły księżyc w pełni. Od rana w całym domu czuć było jakąś zmianę. Okazało się, że jednych drzwi nie ma. Znikły. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że ostatnio tak mocno skrzypiały, że stolarz zabrał je do naprawy. Nie zaniepokoili się zbytnio, jedynie dziewczynki nie mogły się przyzwyczaić, bo tymi właśnie drzwiami trzaskały najmocniej w czasie domowych zabaw.
Tuż przed południem na dziedziniec zajechał powóz, a z niego wysiadła dziewczynka. Powiedziała, że jest kuzynką, którą mama przysłała aby poznała swoje kuzynki. Przedstawiła się, powiedziała że ma na imię Alicja, pokazała list od cioci. Dziewczyny zabrały Alicję ze sobą i zaczęły się bawić wspólnie. Goniły razem po domu, pokazywał jej zakamarki. Alicja bawił się świetnie, tylko nie cieszyło jej trzaskanie drzwiami. Kiedy wszystkie były zmęczone, usiadł razem, a Alicja opowiedziała dziewczynkom historię o drzwiach, które bardzo nie lubią kiedy się je popycha, kopie i trzaska nimi. Przekonała siostry swoją historią i te nabrały większego szacunku do drzwi. Wieczorem Alicja poszła spać razem z dziewczynami. Kiedy wszyscy zasnęli, ta wymknęła się z pokoju i zaczęła wędrować po domu. Przywitała się z drzwiami, szafami, wyszła na dziedziniec. Podeszła do fontanny i powiedziała: "Dziękuję, Wodny Duszku" i pobiegła do łóżka.
Od rana dziewczyny znowu zaczęły się bawić, a kiedy nadszedł wieczór, Alicja powiedziała, że musi już wracać. Na dziedziniec zajechał powóz, ta wsiadła do niego. Dziewczyny powiedziały: "Bardzo cieszymy się że mogłaś pobyć z nami. Bardzo chciałybyśmy, żebyś była z nami zawsze". Alicja tylko uśmiechnęła się i odjechała. Siostry do dzisiaj nie wiedzą, że Alicja wciąż jest z nimi, ale od tamtej pory bardzo delikatnie zamykają wszystkie drzwi. Nie wiedzą o tym, że za każdym razem, kiedy naciskają klamkę u Drzwi, to tak, jakby podawały rękę Alicji.

niedziela, 9 września 2007

Bajka o źrebaczkach, które uciekły przed tygrysem

Pewnego dnia urodziły się dwa źrebaczki-bliźniaczki. Były do siebie bardzo podobne, tak bardzo, że tylko ich mama potrafiła je odróżnić. Wszyscy inni myśleli, że są takie same. Miały białą sierść i krótkie grzywy, które lśniły na fioletowo i biało. Na początku były bardzo nieporadne, nie potrafiły biegać, uczyły się dopiero chodzić. Ale były bardzo zwinne i sprawne, więc wkrótce już biegały po górskiej łące, na której żyły razem z mamą.
Aż pewnego razu, idąc przez las, poczuły niebezpieczeństwo - między drzewami zobaczyły świecące oczy. Kiedy popatrzyły w tamtą stronę, zobaczyły wielkiego pręgowanego tygrysa, który przyczajony między drzewami poruszał tylko końcem ogona. Źrebaczki zaczęły się bardzo bać. Wiedziały dobrze, że tygrysy polują na inne zwierzęta. Nagle poczuły, że ktoś za nimi stoi. Okazało się, że to mama, która została przywiedziona do swoich dzieci przez macierzyński instynkt. Wszystkie trzy koniki wiedziały, że przed tygrysem nie uciekną, bo biega on bardzo szybko. Ale mama tylko uśmiechnęła się, zastrzygła uszami i źrebaczki poczuły, że coś się zmienia. Popatrzyły na siebię i na mamę i zobaczyły, że zamieniły się w ludzi. Mama szepnęła - "Wchodźmy szybko na drzewo! Ten tygrys za nami nie wejdzie, bo gałęzie są zbyt cienkie jak na jego ciężar!" Wszyscy wspięli się aż na czubek drzewa. Wtedy mama popatrzyła na swoje dzieci, na tygrysa, który stał pod drzewem, skinęła ręka i wszyscy troje zamienili się w kolorowe motyle. Odlecieli z drzewa w stronę miasta.

Lecieli całkiem długo. Oglądali pola i lasy, a kiedy zbliżyli się do miasta, zobaczyli wielką stadninę. Mama postanowiła że tu wylądują. Źrebaczki, które były teraz motylami, chętnie przystały na tą propozycję, bo ich skrzydełka były już całkiem zmęczone. Kiedy tylko dotknęli ziemi, natychmiast z powrotem zamienili się w konie. Opiekun stadniny bardzo chętnie przyjął pod opiekę trzy piękne koniki. I tylko on, źrebaczki i tygrys znali tajemnicę pojawienia się w stadninie trzech pięknych, białych koni.