poniedziałek, 17 września 2007

Bajka o misiu żeglarzu

Był sobie miś, mały pluszowy miś, który mieszkał w domu u pewnej dziewczynki. Bawił się z wieloma innymi zabawkami, ale jego niespełnionym marzeniem było aby zobaczyć wielkie jezioro i porzeglować po nim na łódce - żaglówce. Marzenie misia wzięło się stąd, że dziewczynka miała bardzo wiele zabawek, a między nimi miała łódkę, plastikową żaglówkę, którą brała ze sobą do każedj kąpieli. Żaglówkę tą puszczała w wannie. Ponieważ miś był prawdziwym pluszowym misiem, nie mógł wchodzić do żaglówki, bo by się zmoczył. Zatem dziewczynka sadzała go na półce w łazience, daleko od wanny i miś mógł jedynie patrzeć, jak w łódce pływają plastikowe lalki. I zazdrościł im trochę, bo lalki pływały w wannie tam i z powrotem. Zazdrościł i marzył, żeby kiedyś popłynąć prawdziwą łodzią po jeziorze.
Dziewczynka była jeszcze mała, ale szybko rosła. I kiedy miała już sześć lat, tata wrócił z pracy i powiedział: "Kochani, jedziemy na Mazury, będziemy żeglować. Wynająłem łódkę i jedziemy tam już za tydzień".
Miś usłyszał to i pomyślał, że to jego wielka szansa. Musiał zrobić coś, aby popłynąć tą łódką. Ale nie był pewien, czy na tą wyprawę dziewczynka go zabierze. Ponieważ nigdy nie pozwalała mu pływać w plastikowej łódce, więc może nie pozwoli mu płnąć prawdziwą łodzią.
Ale ponieważ był ukochanym misiem dziewczynki, na wszelki wypadek stał się wyjątkowo puszystym, przyjemnym przytulakiem i w ostatnie dni przed wyprawą zawsze zasypiali razem. Dziewczynka wprost nie mogła się rozstać ze swoim ukochanym misiem.
Kiedy już zbliżał się wyjazd, wszyscy byli coraz bardziej niecierpliwi. Rodzice zaczęli pakowanie. Pakowali różne rzeczy, jedne zwykłe, inne bardzo dziwne. Najdziwniejsze były duże pomarańczowe prostokąty z dziurkami. Ani dziewczynka, ani miś nie wiedzieli co to jest. Na szczęście tata szybko im wytłumaczył, że są to kapoki. Powiedział, że kapok jest bardzo ważny. Jest to taka kamizelka ratunkowa i wszystkie dzieci na łódce muszą go mieć na sobie zawsze, kiedy są na łódce. Dorośli muszą zakładać kapok wtedy, gdy wieje duży wiatr, a ci, którzy nie umieją pływać, także muszą mieć kapok na sobie cały czas. Powiedział że kapok pilnuje, żeby człowiek, który wpadnie do wody nie utopił się i utrzymuje go na powierzchni. Nauczył dziewczynkę zakładać kapok, wiązać linki z przodu i chodzić w nim.

Kiedy wszystko już było spakowane, tata zaczął szeptać do dziewczynki i z kieszeni wyciągnął malutki kapok. Dziewczynka podskoczyła z radości, chwyciła kapok i założyła go misiowi. Miś był bardzo zaskoczony, kiedy okazało się, że kapok idealnie na niego pasuje. Dziewczynka przytuliła misia w kapoku i powiedziała: "Misiu, jedziesz z nami i będziesz spał ze mną na łódce." Miś strasznie się ucieszył, bo już wiedział, że spełnia się jego największe marzenie. Wiedział też dobrze, że nie pojedzie w podróżnym bagażu, ale w foteliku z dziewczynką.
Jechali przez całą noc. Oboje śnili o białych żaglach, błękitnej wodzie, dzikich kaczkach i wszystkich rzeczach, o których przed wyjazdem opowiadał im tata.
Rano, kiedy dojechali na miejsce, zobaczyli, że wszystko, o czym słyszeli z opowieści, istnieje naprawdę. Białe żagle, ptaki, błękitna woda, wszystko było. A tata wskazał jedną z łódek i powiedział "To jest nasza łódka". Zarówno dziewczynce jak i misiowi wydała się ona najpiękniejsza z wszystkich. Miała długi biały kadłub, wysoki maszt, wystający z wody ster, małą kabinkę i mnóstwo sznurków. Tata powiedział, że są to linki, każda z nich ma swoją nazwę. Nazw tych jest tyle, że trudno jes pamiętać. "Prawy foka szot, rolowanie", i wiele innych nazw kołatało się misiowi w głowie. Rufa, dziób, reja....
Weszli na łódkę i tata wskazał długą poprzeczną belkę. Powiedział, że jest to bom. Bom jest bardzo ważny i trzeba na niego uważać. Do boma jest przyczepiony najważniejszy żagiel zwany grotem. Kiedy bom jest puszczony luźno, to może zrzucić nieuważnego żeglarza do wody. Dlatego zawsze przechodząc pod bomem, należy się schylić.
Tata pokazał dziewczynce specjalne uchwyty do lin, kazał jej przywiązywać do nich misia zawsze, kiedy będzie na pokładzie. Ona też miała się przywiązywać, gdy wiał silny wiatr. Tata pokazał im kilka węzłów, które bardzo się w tym celu przydały.

Nareszcie wszystko było spakowane pod pokładem łódki i mogli wypłynąć. Dziewczynka i miś założyli kapoki, rodzice chwycili za liny. Tata odwiązał łódkę od pomostu, mama chwyciła za ster. Tata wciągnął foka, który szybko złapał wiatr i łódka ruszyła. Potem wciągnęli grot, ciągnąc za wanty, żagle napełniły się wiatrem i odpłynęli.
Wiatr napełniał żagle, pływali w prawo, w lewo, bom gonił po pokładzie i dziewczynka z misiem zrozumieli ostrzeżenie taty. Było bardzo przyjemnie. Czasem obserwowali fale, pianę tworzoną przez łódkę, słuchali wiatru, który grał w wantach. Mama kręciła sterem, tata ciągnął za wanty i pływali sobie razem po jeziorze.
Kiedy zrobiło się spokojniej, tata przejął ster, skrócił żagle, a mama zeszła pod pokład. Dziewczynka z misiem także postanowili zejśc z mamą. Zobaczyli że pod pokładem znajduje się bardzo miła malutka kuchenka. Mama zapaliła gaz, postawiła garnki i zaczęła gotować obiad. Po chwili dookoła roznosił się przepyszny zapach obiadu. Kiedy był skończony, wynieśli go na pokład, tata spuścił żagle i zjedli razem.
Po obiedzie wrócili do żeglowania. Tym razem tata pozwolił dziewczynce trzymać ster. To całe sterowanie okazało się nie tak łatwe, jak się wydawało. Na początku łódka płynęła zupełnie nie w tą stronę, w którą powinna. Ale wkrótce dziewczynka zrozumiała o co chodzi i już wtedy pływali spokojnie. Łodka płynęła przed siebie szybko i zwinnie, zostawiając za soba białą smugę piany, a żagle łopotały na wietrze. Tata zaczął opowiadać o żaglach - o wielkim grocie, trójkątnym foku z przodu, wytłumaczył im do czego służą wanty.

Po południu, kiedy wiatr zaczął cichnąć, przybli do brzegu, zarzucili kotwicę i zeszli na ląd. Tata przywiązał łódkę do brzegu i razem z mamą wyciągnęli namiot. Powiedzieli, że mogą spać zarówno w namiocie jak i pod pokładem łódki, w zależności od tego co kto woli.
Rozpalili ognisko i zaczęli śpiewać piosenki, a kiedy zrobiło się chłodno, dziewczynka z misiem zaczęli ziewać, zeszli pod pokład. Mama przygotowała im śpiwór, i oboje zasnęli wtuleni w siebie. Miś szczęśliwy, że spełniło się jego żeglarskie marzenie, a dziewczynka bardzo zadowolona z nowego doświaczenia. I zasnęli mocno, aby wypocząć, obudzić się rano i przeżyć nową przygodę. Dobranoc!

środa, 12 września 2007

Bajka o drzwiach

Był sobie bardzo stary dom. W zasadzie nikt z jego mieszkańców nie wiedział czy jest to dom, czy pałac, czy może zamek. Był tak stary, że najstarsi mieszkańcy nie wiedzieli, kto go wybudował, kto był jego pierwszym właścicielem. Dom był wielki, miał mnóstwo pokoi. Małych, dużych i ogromnych. Mieszkało w nim też sporo ludzi. Rodzice, dwie siostry i służba. Dziewczynki uwielbiały bawić się w domu. Biegały po schodach, pokojach, kryły się pod łóżkami, na szafach. Z hukiem otwierały i zamykały drzwi, przebiegając z jednego pokoju do drugiego. Nie wiedziały, że ten stary, wielki dom ma w sobie mnóstwo tajemnic i zagadek. Wszystkie stare domy mają swoją duszę. Dusza ta zwykle ukrywa się i mieszka w najdziwniejszych miejscach domu. Dusza tego domu mieszkała w jednych z drzwi. Na pozór były to zwykłe drzwi, jedne z wielu w tym domu. Były ciężkie, drewniane, otwierały się i zamykały jak każde inne. Miały klamkę i zamek. Dało się je zatrzasnąć tak, aby nikt nie wszedł do pokoju. Wszyscy przechodzili przez te drzwi, otwierali, zamykali je i nie znali ich tajemnicy.
Dopiero wieczorem, kiedy wszyscy zasypiali w swych łóżkach, kiedy w domu robiło się pusto i cicho i tylko stary kot przechodził patrolując pokoje i sprawdzając czy wszyscy już śpią, drzwi ożywały. Kiedy tylko kot musnął je łapą, drzwi ożywały, wychodziły z framugi i zaczynały chodzić po domu. Taka była ich rola i odpowiedzialność. Musiały pilnować, aby wszystko było w porządku, aby wszytko było na swoich miejscach. Drzwi sprawdzały czy konie w stajniach śpią, czy powozy stoją na swoich miejscach, czy w fontannie płynie woda. Sprawdały czy wszystkie okna i drzwi wejściowe są dobrze pozamykane. Wejściowe drzwi wiedziały, kim są Drzwi, więc posłusznie otwierały się przed nimi, kiedy Drzwi szły na dziedziniec. I zamykały się dokładnie, kiedy te wracały do domu. Potem Drzwi szły przez cały dom i wszystkie jego pokoje, sprawdzając czy wszystko jest w porządku. Czy wszyscy śpią na swoich miejscach, czy światło jest zgaszone i czy nie palą się jakieś świece, które mogłyby spowodować pożar. A kiedy skończyły obchód, wracały na swoje miejsce do futryny. Wtedy w domu powoli robiło się jasno i wstawało słońce. A kiedy słońce wstało, wszyscy się budzili, nawet nie wiedziały o tym, co działo się w nocy.
A Drzwi przez cały dzień obserwowały domowe życie. Trochę zazdrościły dziewczynkom, że te mogą gonić i bawić się przez cały dzień. Trochę też złościło je to, że dziewczynki w ogóle nie zwracały uwagi na drzwi. Popychały je, trzaskały nimi, kopały. Każde uderzenie o framugę było bolesne. Drzwi próbowały dać znać o tym, że je to boli, jęczały i krzyczały. A wszyscy tylko mówili, że drzwi trzaskają i skrzypią. Nie wiedzieli o tym, że to krzyk uderzanych drzwi.
Drzwi obserwowały dom i myślały, że dobrze byłoby wyrwać się i pobawić z dziewczynkami. Powiedzieć im też przy okazji o tym, aby uważały na drzwi.
Którejś nocy, kiedy Drzwi przechodziły koło fontanny, z wody odezwał się do nich głos. "Kochane Drzwi. Widzę, że dobrze opiekujecie się tym domem. Znam też wasze marzenie, i mogę je spełnić. Za kilka dni, kiedy nadejdzie pełnia księżyca, zamienię was w dziewczynkę i będziecie mogły pobawić się z nimi przez dwa dni.
Drzwi nie mogły się doczekać. Każdej nocy obserwowały księżyc, patrzyły jak powiększa się on i zbliża do pełni. Jak robi się coraz bardziej okrągły.
Aż którejś nocy drzwi wyszły na dziedziniec i zobaczyły wielki, okrągły księżyc w pełni. Od rana w całym domu czuć było jakąś zmianę. Okazało się, że jednych drzwi nie ma. Znikły. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że ostatnio tak mocno skrzypiały, że stolarz zabrał je do naprawy. Nie zaniepokoili się zbytnio, jedynie dziewczynki nie mogły się przyzwyczaić, bo tymi właśnie drzwiami trzaskały najmocniej w czasie domowych zabaw.
Tuż przed południem na dziedziniec zajechał powóz, a z niego wysiadła dziewczynka. Powiedziała, że jest kuzynką, którą mama przysłała aby poznała swoje kuzynki. Przedstawiła się, powiedziała że ma na imię Alicja, pokazała list od cioci. Dziewczyny zabrały Alicję ze sobą i zaczęły się bawić wspólnie. Goniły razem po domu, pokazywał jej zakamarki. Alicja bawił się świetnie, tylko nie cieszyło jej trzaskanie drzwiami. Kiedy wszystkie były zmęczone, usiadł razem, a Alicja opowiedziała dziewczynkom historię o drzwiach, które bardzo nie lubią kiedy się je popycha, kopie i trzaska nimi. Przekonała siostry swoją historią i te nabrały większego szacunku do drzwi. Wieczorem Alicja poszła spać razem z dziewczynami. Kiedy wszyscy zasnęli, ta wymknęła się z pokoju i zaczęła wędrować po domu. Przywitała się z drzwiami, szafami, wyszła na dziedziniec. Podeszła do fontanny i powiedziała: "Dziękuję, Wodny Duszku" i pobiegła do łóżka.
Od rana dziewczyny znowu zaczęły się bawić, a kiedy nadszedł wieczór, Alicja powiedziała, że musi już wracać. Na dziedziniec zajechał powóz, ta wsiadła do niego. Dziewczyny powiedziały: "Bardzo cieszymy się że mogłaś pobyć z nami. Bardzo chciałybyśmy, żebyś była z nami zawsze". Alicja tylko uśmiechnęła się i odjechała. Siostry do dzisiaj nie wiedzą, że Alicja wciąż jest z nimi, ale od tamtej pory bardzo delikatnie zamykają wszystkie drzwi. Nie wiedzą o tym, że za każdym razem, kiedy naciskają klamkę u Drzwi, to tak, jakby podawały rękę Alicji.

niedziela, 9 września 2007

Bajka o źrebaczkach, które uciekły przed tygrysem

Pewnego dnia urodziły się dwa źrebaczki-bliźniaczki. Były do siebie bardzo podobne, tak bardzo, że tylko ich mama potrafiła je odróżnić. Wszyscy inni myśleli, że są takie same. Miały białą sierść i krótkie grzywy, które lśniły na fioletowo i biało. Na początku były bardzo nieporadne, nie potrafiły biegać, uczyły się dopiero chodzić. Ale były bardzo zwinne i sprawne, więc wkrótce już biegały po górskiej łące, na której żyły razem z mamą.
Aż pewnego razu, idąc przez las, poczuły niebezpieczeństwo - między drzewami zobaczyły świecące oczy. Kiedy popatrzyły w tamtą stronę, zobaczyły wielkiego pręgowanego tygrysa, który przyczajony między drzewami poruszał tylko końcem ogona. Źrebaczki zaczęły się bardzo bać. Wiedziały dobrze, że tygrysy polują na inne zwierzęta. Nagle poczuły, że ktoś za nimi stoi. Okazało się, że to mama, która została przywiedziona do swoich dzieci przez macierzyński instynkt. Wszystkie trzy koniki wiedziały, że przed tygrysem nie uciekną, bo biega on bardzo szybko. Ale mama tylko uśmiechnęła się, zastrzygła uszami i źrebaczki poczuły, że coś się zmienia. Popatrzyły na siebię i na mamę i zobaczyły, że zamieniły się w ludzi. Mama szepnęła - "Wchodźmy szybko na drzewo! Ten tygrys za nami nie wejdzie, bo gałęzie są zbyt cienkie jak na jego ciężar!" Wszyscy wspięli się aż na czubek drzewa. Wtedy mama popatrzyła na swoje dzieci, na tygrysa, który stał pod drzewem, skinęła ręka i wszyscy troje zamienili się w kolorowe motyle. Odlecieli z drzewa w stronę miasta.

Lecieli całkiem długo. Oglądali pola i lasy, a kiedy zbliżyli się do miasta, zobaczyli wielką stadninę. Mama postanowiła że tu wylądują. Źrebaczki, które były teraz motylami, chętnie przystały na tą propozycję, bo ich skrzydełka były już całkiem zmęczone. Kiedy tylko dotknęli ziemi, natychmiast z powrotem zamienili się w konie. Opiekun stadniny bardzo chętnie przyjął pod opiekę trzy piękne koniki. I tylko on, źrebaczki i tygrys znali tajemnicę pojawienia się w stadninie trzech pięknych, białych koni.